Epidemia w alternatywnych Włoszech
Zaraza,
inaczej mówiąc epidemia, to występowanie w określonym czasie i na określonym
terenie przypadków zachorowań lub innych zjawisk związanych ze zdrowiem w
liczbie większej niż oczekiwana. Tako rzecze wikipedia i na podstawie takiej
właśnie definicji, Marie Lu zaczęła tworzyć swoją najnowszą serię – „Malfetto”,
a „Mroczne piętno” jest jej pierwszym tomem.
Kilka lat
temu przez całą Kenettre przetoczyła się zaraza, która nie tylko zabrała
tysiące ludzi, ale także naznaczyła tych, którym udało się przetrwać. Ludzie
nazywają ich malfetto – odmieńcami, a ich istnienie jest hańbą dla całego
narodu. Jedną z takich osób jest Adelina Amouteru. Jednak to, co ją wyróżnia
spośród wielu innych malfetto, to nie blizny, nie praktycznie srebrne włosy, a
nadzwyczajny dar. To właśnie on sprawia, że Adelina trafia do grona osób sobie
podobnych, którzy mają wielkie plany. Jakie? Co Adelina ma z tym wspólnego? Na
te i kilka innych jeszcze pytań, można znaleźć odpowiedź w trakcie pochłaniania
powieści.
Chyba
wszyscy znają lub po prostu kojarzą Marie Lu, która za sprawą swojej
debiutanckiej, dystopijnej trylogii szturmem podbiła nie tylko rodzimy, ale
także międzynarodowy (w tym również polski) rynek wydawniczy. Właśnie z tego
powodu, wieść o jej nowym projekcie, stała się szybko najbardziej wyczekiwaną
premierą. Tym razem akcja toczy się w świecie będącym odpowiednikiem
renesansowych Włoch. Przyznam, że taka perspektywa nie tylko mnie cieszyła, bo
kto nie marzy o wyprawie (nawet tylko w czytelniczej) do Włoch? Tym bardziej,
iż mowa o ich renesansowym odpowiedniku. Z drugiej jednak strony miałam lekkie
obawy, jak pisarka sobie poradzi. W końcu łatwiej pisać o własnym kraju z
przyszłości, gdzie fantazja nie ma narzucanych granic, niż o państwie, a
właściwie to o jego historycznym obrazie, którego praktycznie się nie zna.
Tylko tyle, co z kart podręczników lub wzmianek historyków. Na szczęście,
wszystkie wątpliwości szybko poszły precz, a ja dałam się porwać wizji Marie
Lu.
Teraz,
będąc trochę po lekturze tej powieści, mogę powiedzieć… Rewelacja! Ta książka
jest po prostu świetna. Wiem, że już „Legendą” Marie Lu udowodniła, że ma
niezwykłą wyobraźnię i niesłychany talent „ubierania”, wszystkich jej wytworów
w słowa, ale pisząc „Malfetto. Mroczne piętno” nie tylko umocniła to
przekonanie, ale również pokazała, iż świetnych pomysłów Ci u niej dostatek.
Od samego
początku widzieć, że fabuła została doskonale przemyślana. Autorka miała na nią
naprawdę świetny pomysł i myślę, że zrealizowała go w stu procentach, a może
nawet i jeszcze więcej. Najważniejsze jednak jest, aby wspomnieć, iż od
początku do końca nie można być pewnym, o co w tym wszystkim tak naprawdę
chodzi. Gdy już zacznie klarować się jakiś obraz, to i tak Lu rujnuje go
całkowicie za pomocą niespodziewanych zwrotów, czy też po prostu samego
zakończenia, jakiego muszę przyznać, w ogóle się nie spodziewałam.
Nie
sposób również nie wspomnieć o bohaterach, który tak samo, jak główny wątek
fabuły, pozostają dla czytelnika niemałą zagadką. Dlaczego? Ponieważ nie można
do końca określić, kto tu jest protagonistą, kto antagonistą i kto po której
stronie stoi. Wszystko się ze sobą miesza, przeplata, zderza… w sumie można
byłoby użyć jeszcze wielu innych określeń na to, jakie są poszczególne postacie
i ich charaktery, ale po co skoro doskonale można się o tym przekonać w czasie
lektury.
„Malfetto.
Mroczne piętno” trzeba po prostu przeczytać! Nic dodać, nic ująć. Gorąco
polecam!
0 komentarze