Kiedy tragiczny wypadek pokrył jej ciało bliznami i zniszczył jej marzenia, Leila nie wyobrażała sobie nawet, że najgorsze jeszcze ją czeka. Zyskała jednak przerażającą moc, która pozwala jej przewodzić elektryczność i w jednej chwili poznać najczarniejsze tajemnice każdej osoby, jakiej dotknie. Leila jest skazana na samotne życie… Lecz wtedy zostaje porwana przez nocne stwory i w potrzebie musi telepatycznie wezwać najbardziej niesławnego wampira na świecie…
Vlad Tepesh zainspirował najwspanialszą wampiryczną legendę – ale pod żadnym pozorem nie należy nazywać go „Dracula”. Zdolność panowania nad ogniem sprawia, że Vlad jest postrachem nawet wśród wampirów, lecz jego wrogowie znaleźli przeciw niemu nową broń: piękną śmiertelniczkę, której potęga równa jest jego własnej. Kiedy się spotykają, rozpala się między nimi namiętność, która może pochłonąć ich oboje. Będą musieli posunąć się do granic, by powstrzymać nieprzyjaciela, który zrobi wszystko, by strawiły ich płomienie.
Zaparkowałam rower przed restauracją i starłam pot znad
górnej wargi. Jak na styczeń było nadzwyczaj ciepło, ale lepiej jest się pocić
podczas zimy na Florydzie, niż marznąć podczas mrozów na północy. Zwinęłam
włosy w węzeł. Kiedy uniosłam z karku długą, czarną grzywę, poczułam
chłodniejszy powiew. Otarłam jeszcze czoło i weszłam do restauracji, nie
zwracając uwagi na stoliki, lecz na klientów usadowionych przy barze.
Od razu spostrzegłam, że większość z nich była zwykłego
wzrostu, z kilkoma szczególnie wysokimi wyjątkami. Cholera. Skoro tu Marty’ego
nie było, będę musiała jechać do drugiego miejsca, w którym lubi przesiadywać,
a zanosiło się na deszcz. Przeciskałam się między stolikami, starannie trzymając
prawą rękę dociśniętą do uda, żeby nikogo przypadkiem nią nie potrącić. Miałam
do wyboru albo zachować tego rodzaju środki ostrożności, albo nosić grubą
rękawicę elektroizolacyjną, która z kolei budziła ciekawość wścibskich
nieznajomych. Podeszłam do baru i uśmiechnęłam się do wykolczykowanego,
wydziaranego mężczyzny, który przesunął się, by zrobić mi miejsce.
– Widziałeś Marty’ego? – spytałam go. Dean pokręcił
głową. Łańcuchy łączące jego nozdrza z uszami zabrzęczały lekko:
– Jeszcze nie, ale dopiero co przyszedłem.
– Raquel? – zawołałam. Barmanka się odwróciła, pokazując
piękną, acz brodatą twarz, na którą ukradkiem lub otwarcie gapili się turyści.
– To co zwykle, Frankie? – zapytała, sięgając po
kieliszek na wino.
Frankie nie było to moje prawdziwe imię, lecz tak mnie
obecnie nazywano.
– Nie tym razem. Szukam
Marty’ego.
– Jeszcze go tu nie było –
stwierdziła.
Raquel nie pytała, dlaczego pofatygowałam się osobiście,
zamiast z tym samym pytaniem zadzwonić. Mimo że wszyscy cyrkowcy, którzy
spędzali zimę w Gibsonton, udawali, że nie wiedzą o mojej sytuacji, żadne z
nich poza Martym nie próbowało mnie nigdy dotykać i niezależnie od pogody nie
oferowało mi, że mnie podwiezie, gdy widzieli mnie na rowerze.
Westchnęłam.
– Jeśli tu przyjdzie, powiedz mu, że go szukam, dobrze? –
Mieliśmy zacząć trening dwie godziny temu. Poza sezonem z rygorystycznego i
zdyscyplinowanego partnera Marty zmieniał się w olewusa. Jeśli go szybko nie
znajdę, nie uda mi się już przemówić mu do rozumu i spędzi całą noc, popijając
i snując historie o dawnych dobrych czasach cyrku.
Raquel się uśmiechnęła, pokazując ładne białe zęby, które
kontrastowały mocno z jej ciemną, szczeciniastą brodą.
– Pewnie.
Zaczęłam się zbierać do wyjścia, ale Dean postukał
widelcem w kufel z piwem, przyciągając moją uwagę:
– Chcesz, żebym zadzwonił do Tropicany i zapytał, czy
Marty tam jest?
Domyślił się trafnie, dokąd się wybieram, no ale Dean
znał Marty’ego dłużej niż ja.
– To tylko półtora kilometra, a ja muszę ćwiczyć nogi.
– Jak dla mnie wyglądają dobrze – odparł Dean gardłowo,
wpatrując się we wzmiankowane kończyny, a potem wodząc wzrokiem po całym moim
ciele. Z powodu gorąca miałam na sobie tylko szorty i podkoszulek, więc widoki
miał raczej nieograniczone. Potem Dean pokręcił głową, jakby sobie przypominał,
dlaczego taksowanie mnie to zły pomysł. – Na razie, Frankie – powiedział
bardziej zdecydowanym tonem.
Ścisnęło mnie w piersi z bólu, który był tyleż dobrze
znany, co bezcelowy. Tak, Dean wiedział, czemu fantazjowanie o moich nogach –
albo o jakiejkolwiek części mojej anatomii – mijało się z celem, a ja już dawno
pogodziłam się z tym, że są takie rzeczy, których nigdy mieć nie będę. Jednak w
przypływie słabości spojrzałam na parę, która siedziała przy pobliskim stoliku.
Szeptali do siebie i trzymali się za ręce, splatając palce. Wydawali się niemal
nieświadomi tego zwykłego gestu, ja jednak zwróciłam na niego uwagę, jakby
oświetlał ich dłonie ogromny reflektor, a ból w moim sercu przekształcił się w
coś, co niemal paliło.
Oboje zerknęli na mnie – może wyczuli na sobie moje
spojrzenie – ale szybko odwrócili wzrok. Albo nie zauważyli mojej blizny, która
biegła od skroni do prawej ręki, albo nie wydała im się ona tak ciekawa jak
inne atrakcje: tatuaże przypominające jaszczurcze łuski, które pokrywały całe
ciało Deana, broda Raquel, dwa i pół metra wzrostu J.D. czy wąziutka talia
Katie, która miała w obwodzie trzydzieści pięć centymetrów, ale wydawała się
jeszcze mniejsza w zestawieniu z krągłymi biodrami i bardzo obfitym biustem.
Było zresztą jeszcze dosyć wcześnie. Większość stałych bywalców Showtown USA
przychodziła dopiero po dziewiątej.
Para nadal się wpatrywała w grupkę przy barze, nie siląc
się nawet na dyskrecję. Irytacja wywołana tym, że ludzie się gapią na moich
przyjaciół, wybiła mnie z chwilowej melancholii. Niektórzy turyści przyjeżdżali
do Gibsonton podziwiać resztki karnawałowych dekoracji zdobiące wiele ulic albo
obejrzeć tresowanego niedźwiedzia, słonia czy inne egzotyczne zwierzę na jakimś
trawniku, ale większość przybywała pogapić się na „dziwadła”. Miejscowi byli na
to uodpornieni albo dla lepszych napiwków podkreślali swoje osobliwe cechy, ale
ja wciąż nie mogłam powstrzymać gniewu wywołanego przez częste przejawy
grubiaństwa. Inny to nie znaczy gorszy i nieludzki, jednak wielu mieszkańców
Gibsonton właśnie tak było postrzeganych przez przejezdnych.
Niemniej nie miałam prawa pouczać ludzi za brak dobrych
manier, nie mówiąc już o tym, że Raquel nie byłaby zachwycona, gdybym zaczęła
besztać jej klientów. Z zaciśniętymi ustami skierowałam się do drzwi. Gdy nagle
otworzyły się z impetem, zaskoczona, odskoczyłam do tyłu. Udało mi się zejść z
drogi mężczyźnie, który wmaszerował do środka jak pan i władca, nie byłam
jednak dość szybka i musnął ręką moje ramię.
– Ała! – warknął w reakcji na kontakt i obrzucił mnie
oskarżycielskim spojrzeniem. – Co u diabła?
Nie wiedział o tym, ale dopisało mu szczęście. Gdyby nie
to, że nauczyłam się poskramiać część kursujących we mnie prądów oraz że ledwie
godzinę wcześniej spuściłam najgorsze z nich do piorunochronów, przeżyłby coś
znacznie gorszego.
– Naelektryzowałam się – skłamałam. – W tej okolicy tak
się dzieje.
Jego twarzy zdradzała niedowierzanie, ale ja nie miałam
nic w rękach, a mój strój też wiele by nie zamaskował. Jeszcze raz popatrzył na
mnie wilkiem i odwrócił się plecami.
– Którędy do Tampy? – zawołał ogólnie do wszystkich w
barze. – Moja cholerna nawigacja tu nie działa.
W tym rejonie nie było to nic niezwykłego, a ja znałam
odpowiedź na jego pytanie, ale się nie odzywałam, nie chciałam bowiem
ryzykować, że podczas rozmowy znów się przypadkiem dotkniemy.
Wyszłam z baru – i prosto na mnie wpadła jakaś zahukana
blondynka. Zaskowyczała, a ja w duszy zawyłam jej do wtóru z czystej
frustracji. Tyle miesięcy zupełnie bez wypadku, a teraz w niespełna pięć minut
poraziłam dwie osoby. Przynajmniej Gbur zgarnął trochę mojego bonusowego
napięcia, więc ta kobieta pewnie rzeczywiście odczuła zetknięcie, jakbym była
naelektryzowana, a nie jakby przysiadła na krześle elektrycznym.
– Przepraszam – powiedziałam, wycofując się.
– Moja wina – zaśmiała się i poklepała mnie
przepraszająco. – Nie patrzyłam przed siebie…
Nie słyszałam, co jeszcze mówiła. Przed moimi oczyma
rozgorzały obrazy w różnych odcieniach czerni, bieli i szarości.
Byłam
w łóżku z kochankiem. W pokoju słychać było tylko nasz ciężki oddech. Potem
wyszeptałam, że w następny weekend powiem mężowi, iż go zostawiam.
Nie przez to jednak cała zastygłam w bezruchu, lecz przez
obrazy, które zobaczyłam później, tym razem w pełni kolorów, ale rozmazane,
jakbym widziała je przez mgłę.
Znajdowałam
się w gęsto porosłym, bagnistym terenie. Z przerażeniem patrzyłam, jak dłonie
męża zaciskają się na mojej szyi. Szyja eksplodowała mi bólem i przestałam go
widzieć wyraźnie. Bezskutecznie drapałam i szarpałam jego dłonie, odziane w
rękawiczki. Ściskał coraz mocniej i mówił mi, jak się dowiedział o moim
romansie oraz jak dokładnie pozbędzie się moich zwłok. Ból narastał, aż całe
moje ciało stanęło w ogniu. Potem na szczęście ustał i poczułam się, jakbym
odpływała. Mój zabójca stał w miejscu, wciąż zaciskał dłonie na mojej szyi i
nie zdawał sobie sprawy, że patrzę teraz na niego spoza własnego ciała. W końcu
puścił. Potem podszedł do zaparkowanego samochodu, otworzył klapę i wyjął kilka
przedmiotów, jak gdyby się zastanawiał, od czego zacząć…
– Frankie!
Zamrugałam, wracając do własnej świadomości, a w miejsce
mglistych obrazów pojawiło się znajome, idealnie wyraźne wnętrze baru. Dean
stał między mną a kobietą, która niechcący uaktywniła moje zdolności,
dotknąwszy mojej prawej ręki. Dean nie popełnił tego samego błędu, lecz
znajdował się tak blisko, że musiałam spojrzeć mu przez ramię, żeby ją znowu
zobaczyć. Trzymała się za rękę, jakby ją bolała, i z oczyma szeroko otwartymi z
przejęcia paplała coś do mężczyzny, który – jak się dowiedziałam – był jej
mężem. Tego samego mężczyzny, który dziś w nocy ją zamorduje, jeśli go nie
powstrzymam.
– Ja nic nie zrobiłam! – powtarzała w kółko. – Po prostu
zaczęła krzyczeć…
Mąż złapał ją za ramię:
– Chrzanić te straszydła, Jackie, gdzie indziej zapytamy
o drogę.
– Zatrzymaj ich – powiedziałam do Deana bez tchu, bo
wciąż czułam skutki fantomowych palców na swoim gardle. – On ją zabije.
Jeśli jak dotąd była w barze chociaż jedna osoba, która
pilnowała swoich spraw, to ta wypowiedź skupiła na mnie uwagę wszystkich
jeszcze skuteczniej, niż gdybym zaczęła strzelać. Jackie wbiła we mnie
zaskoczony wzrok, ale jej mąż zmrużył oczy podejrzliwie. Zaczął przepychać się
z nią przez niewielki tłumek, który się wokół nas zebrał.
Dean stanął im na drodze,
blokując przejście.
– Jeszcze nie wyjdziecie –
oznajmił spokojnie.
Mąż się zatrzymał i zmierzył Deana wzrokiem. Nawet gdyby
wyraz twarzy Deana sam z siebie nie budził należnego respektu, to zielone,
tatuowane łuski pokrywające jego skórę poruszyły się sugestywnie, podkreślając
wielkie muskuły.
– Daj spokój – wymamrotał mąż.
– Nie chcę żadnych kłopotów…
– Zajrzyjcie mu do bagażnika – przerwałam silniejszym
głosem. – Znajdziecie rękawice robocze, gafer i worki foliowe.
Klienci baru stojący w pobliżu zaczęli przypatrywać się
mężowi. Zaśmiał się nerwowo:
– Nie muszę wysłuchiwać tego
pieprzenia…
– Ma też siekierę, łopatę, latarki, utleniacz, linę,
kombinerki i książkę o mikrośladach – znowu weszłam mu w słowo. – Dowiedziałeś
się, że ona chce cię zostawić, i nie mogłeś się z tym pogodzić. Zamierzałeś ją
więc udusić, wyrwać jej zęby i odciąć opuszki palców, tak żeby nawet jeśli
znaleziono by jej ciało, nie dałoby się jej zidentyfikować.
Osłupiał. Jackie zaczęła się
trząść, a z jej oczu trysnęły łzy.
– Phil… to prawda?
– Nie! – zagrzmiał. – Stuknięta
sucz łże!
Wtedy popełnił olbrzymi błąd – obrócił się i złapał mnie
za ramiona. Dean rzucił się, by go odciągnąć, ale ja byłam szybsza. Przeżyłam
wszystko, co zamierzał zrobić Jackie, na własnej skórze, i to wspomnienie
sprawiło, że byłam bezlitosna. Położyłam prawą dłoń na jego ramieniu i
spuściłam niechciane prądy, które miałam w sobie.
W mojej głowie wybuchła kolejna seria obrazów,
bezbarwnych ze starości, lecz to nie dlatego go dotknęłam. Pociemniało mi przed
oczyma i poczułam, jak prąd przepływa ze mnie do Phila, nim Dean zdążył go
oderwać. Phil upadł na podłogę, a ja, mrugnąwszy kilka razy, z satysfakcją
zobaczyłam, że wciąż targają nim spazmy. Kilkoro spośród turystów zaczęło
krzyczeć. Jackie łkała. Żal mi jej było, ale kilka łez w obecnej chwili
stanowiło los o wiele lepszy niż to, co Phil dla niej zgotował.
– Co się stało? – jeden z nieznajomych gapiów zapytał
kategorycznie.
– Złapał ją, więc poraziła go paralizatorem – Dean odparł
burkliwie.
Nie miałam paralizatora, ale nie było tego widać, bo J.D.
stanął przede mną i zasłonił mnie swoją olbrzymią, dwuipółmetrową sylwetką.
Jackie doszła do siebie i drżącymi rękoma wyjęła Philowi
z kieszeni kluczyki do samochodu. Nie zauważył tego chyba, bo był zajęty
niekontrolowanymi drgawkami oraz szczaniem po sobie. Kiedy szła na parking,
nikt jej nie zatrzymywał, lecz Dean ruszył za nią, rzuciwszy mi posępne
spojrzenie.
Chwilę później Jackie zaczęła krzyczeć i kilkoro ludzi
wyszło na zewnątrz. Niektórzy przed wyjściem rzucili pieniądze na stoły, inni
nie. Jackie prawdopodobnie zobaczyła, że wskazałam, co będzie w bagażniku,
bezbłędnie.
Raquel podeszła do mnie i potarła brodę ze znużeniem:
– Teraz ci się dostanie, Frankie.
Myślałam, że chodzi jej o to, iż będę musiała wyrównać
koszty uciekających pośpiesznie turystów. To była moja wina, że nie popłacili
rachunków, nie mogłam więc mieć tego Raquel za złe, ale warto byłoby pokryć te
wydatki, aby uratować kobiecie życie.
Dopiero później, kiedy Jackie ze szlochem tłumaczyła
policji, co się stało, uświadomiłam sobie w pełni, co Raquel miała na myśli.
Wówczas było już za późno.
Własnie niedawno się dowiedziałam, że Jeaniene Frost ma przygotowaną nową serie. Fajnie, bo bardzo ją lubię. Chociaż jakoś nie podoba mi się ten styl pisania, trochę niechlujnie, ale może akurat w tym fragmencie. I Vlad, serio? Do tego Raquel mająca brodę? Nie jestem przekonana.
OdpowiedzUsuńZapisuję ten tytuł. Przyznam, że nie słyszałam o tej książce.
OdpowiedzUsuńZapowiada się nieźle, z pewnością zakupię :)
OdpowiedzUsuńInteresująca książka się szykuję! Chętnie przeczytam! :]
OdpowiedzUsuńCudowna książka! Uwielbiam!
OdpowiedzUsuńKsiążka naprawdę świetna :)
OdpowiedzUsuń