Tytuł: Chodząc nędznymi ulicami
Tytuł oryginalny: Down the Strange Streets
Redakcja: G.R.R. Martin i Gardner Dozois
Tłumaczenie: Marta Dziurosz
Forma: Antologia
Wydawnictwo: Rebis
Ilość stron: 688
Data wydania: 13/11/2012
Okładka: twarda + obwoluta
ISBN: 978-83-7510-821-7
Moja ocena: 4,5/6
Antologia to zbiór utworów lub ich fragmentów
powiązanych wspólną tematyką albo należących do jednego gatunku literackiego,
okresu i tym podobne. Najczęściej wybrane z twórczości różnych autorów. Taką
definicję podaje nam Słownik Języka Polskiego.
Chodząc
nędznymi ulicami jest właśnie takim zbiorem opowiadań z gatunku urban
fantasy. Wszystkie teksty zostały zredagowane przez Georga R.R. Martina oraz Gardnera
Dozoisa. Wśród autorów, którzy stworzyli teksty na potrzeby powstania tejże
książki, znalazły się między innymi Charlaine
Harris, Patricia Briggs i Diana Gabaldon. Jednak to tylko kropelki
w dość pokaźnym zbiorze najróżniejszych osobliwości, bo tak właśnie można określić
niektóre z tekstów. W tym miejscu muszę jeszcze dodać, że to moje pierwsze
spotkanie z antologią, a co tu dopiero mówić o stworzeniu jej recenzji.
No dobra, pora w końcu przejść do tego co
najważniejsze, a nie smęcić o nie wiadomo czym. To co najbardziej zachwyciło
mnie… i to już na samym początku… to tekst wprowadzający i wyjaśniający czym
tak naprawdę jest urban fantasy oraz skąd się wzięło jako gatunek literacki, „popełniony”
przez samego G.R.R. Martina. Pisarz
doskonale nadbudowuje klimat i wciąga czytelnika w niecierpliwe oczekiwanie na
kolejne teksty. Dlatego tym bardziej żałuję, że to doskonałe pierwsze wrażenie
od razu zostaje popsute, chociaż w sumie mogłam się tego spodziewać patrząc
przez pryzmat moich doświadczeń z twórczością tej autorki.
Chodzi mi oczywiście o Charlaine Harris i jej tekst noszący tytuł Śmierć z ręki Dalii. Niestety historia w nim zawarta w ogóle nie
wciąga, a jest nawet wręcz odwrotnie. Brak jakiejkolwiek emocjonalności
powoduje, że tekst wydaje się być suchym sprawozdaniem. Właśnie to zaważyło na
tym, że te kilkanaście stron lektury twórczości p. Harris było dla mnie istną
drogą przez mękę. Jednak nie był to odosobniony przypadek. Tak samo było bowiem
z historiami stworzonymi przez Joe R.
Landsdale (Krwawiący cień), Stevena Saylora (Mury i lemury), Carrie Vaughn
(Wciąż ta sama stara historia), czy
też Johna Maddoxa Robertsa (Strzeż się węża). Z każdym z tych
opowiadań nie mam niestety zbyt dobrych skojarzeń. Fakt, w niektórych sam
pomysł wydawał się ciekawy, ale szwankowało wykonanie, postacie czy tez po
prostu okres w jakim zostały osadzone poszczególne historie. No bo bądźmy
szczerzy, starożytności nie bardzo współgra (przynajmniej dla mnie) z urban
fantasy. Jeżeli chodzi natomiast o wspólną cechę powyższych tekstów (moim
zdaniem również tego napisanego przez Harris)
to fakt świadczący o tym, iż ich autorzy nie zbyt dobrze i pewnie czują się w
tym gatunku literackim.
Jeszcze nim przejdę do tego, co uważam za plusy w Chodząc nędznymi ulicami, koniecznie
muszę zatrzymać się przy opowieści jaką zaserwował nam Glen Cook, a nosi ona tytuł Złodzieje
cienia. Kompletnie nie mam pojęcia co myśleć na temat tegoż opowiadania,
szczególnie że do tej pory nie mam również pojęcia o co w nim tak naprawdę
chodziło i jakim cudem autor doszedł do takiego, a nie innego rozwiązania w
takim galimatiasie jaki stworzył. Wiem tylko, że sam zamysł autora na całą
fabułę być naprawdę intrygujący.
No i jest oczywiście Dama lubi krzyczeć Conna
Inguldena, która ani mnie nie zachwyciła, ale także i nie zirytowała jak to
miało miejsce w przypadku tekstów wymienionych ciut wyżej. Tutaj prym wiedzie
czarny humor, muszę przyznać, że parę razy na mojej twarzy zagościł lekki
uśmiech. Sama treść fabuły jest interesująca na tyle, aby czytelnik zechciał je
doczytać do końca. Jednak na pewno nie tak bardzo, żeby wyobrażać sobie jak
wyglądałaby powieść bazująca na tym samym pomyśle.
Pierwszym
opowiadaniem, które zaczęło rozbudzać mój optymizm względem Chodząc nędznymi ulicami, był tekst Głodne serca stworzony przez Simona R. Green’a. Autor doskonale
wyczuwa proporcje odkrywania najważniejszych informacji, chociaż wiadome jest,
że opowiadania nie są zbyt obszerną formą. Jednak nawet tuta autor poradził
sobie wyśmienicie, dzięki czemu zachęcił mnie do sięgnięcia po kolejne, nieco
dłuższe formy, jego twórczej działalności jako pisarza. Zresztą to samo mogę spokojnie powiedzieć o Lordzie Johnie i pladze zombii Diany Gabaldon, czy też W czerwieni i perłach Patrici Briggs. We wszystkich trzech
przypadkach historie zachwycają doskonałym rozplanowaniem i bardzo przystępnym
językiem jakim posługują się ich autorzy.
Naprawdę świetnym odkryciem okazały się teksty S.M Stirlinga (Ból i cierpienie), Laurie R.
King (Błotny diabeł), Melindy M.
Snodgrass (Żadnej tajemnicy, żadnego
cudu), M.L.N. Hanover (Różnica między zagadką, a tajemnicą), Lisy Tuttle (Osobliwa opowieść o deodandzie) oraz Bradley’a Denton’a („Orzeł
Adacki”). Dlaczego okazały się dla mnie takim odkryciem? Po pierwsze
dlatego, że do tej pory nie miałam styczności z twórczością tych autorów i
autorek. Ba! Ja nawet o nich do tej pory nie słyszałam. Po drugie i chyba
najważniejsze, opowieści przez nich stworzone tak bardzo mnie wciągnęły i
zachwyciły doskonałym przemyśleniem oraz inwencją twórczą w zakresie fabuły,
kreacji bohaterów, czy też tworzenia zupełnie nowych elementów magicznej
rzeczywistości (tak nawet w przypadku zwykłych opowiadań jest to możliwe), że
nie miałam ochoty docierać w tak szybkim tempie do ich zakończenia.
Podsumowując.
W ogólnym rozrachunku muszę stwierdzić, że Chodząc
nędznymi ulicami jest naprawdę dobrym, ale nie zachwycającym zbiorem
opowiadań, które miały reprezentować jeden z moich ulubionych gatunków
fantastycznych. To nic, że spodziewałam się czegoś ciut lepszego. Ważne jest
jednam, iż wiele tekstów uchroniło mnie przed ogromnym rozczarowaniem. Jeżeli
chodzi natomiast o polecanie czy czytać, czy też dać sobie spokój, to
pozostawię ten temat pod całunem milczenia.
WYZWANIE: Czytam fantastykę!
Od jakiegoś czasu ciekawi mnie ten zbiór. Oceny zbiera dość niskie, no ale... urban fantasy! Mało go na naszym Polskim rynku a bardzo gatunek lubię, więc pewnie jak trafi się okazja to sięgnę po książkę, szczególnie, że według Ciebie nie jest aż tak tragicznie! :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam urban fantasy, ale nie przepadam za antologiami...
OdpowiedzUsuńNiestety nie przepadam za zbiorami opowiadań. Lubię kiedy książka się nie kończy, a opowiadania jak dla mnie mają ten minus, że kiedy już się rozkręcają kończą mi się strony :)
OdpowiedzUsuńNie przepadam za zbiorami opowiadań, podobnie jak nie lubię cienkich książek. Muszę wczuć sie w klimat i zadomowić w wykreowanym świecie by kiedy nadejdzie zakończenie tęsknić za nim i miło wspominać, a nie szybko zapomnieć.
OdpowiedzUsuńMiałam ją w planach, lecz nie przepadam za opowiadaniami, więc chyba się jednak nie skuszę.
OdpowiedzUsuńJakoś nie ciągnie mnie do antologii... Chociaż jestem ciekawa tego zbioru. Jeszcze się nie zdecydowałam, ale mimo wszystko jestem bardziej na tak, niż na nie :)
OdpowiedzUsuńAntologia w sam raz dla mnie, chętnie przeczytam, pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńSpodziewałam się naprawdę dobrej dawki zabawy z tą antologią. Pomimo malusich minusików i dzięki zachęcającej recenzji z chęcią sięgnę po ten tytuł.
OdpowiedzUsuńCzytadła Tetiisheri