Tytuł: Uczeń skrytobójcyTytuł oryginalny: Assassin’s ApprenticeTrylogia: Skrytobójca #1Autorka: Robin HobbTłumaczenie: Agnieszka CiepłowskaWydawnictwo: MagOkładka: twardaIlość stron: 448Data wydania: 24/09/2014ISBN: 978-83-7480-447-9Wydanie: IIIMoja ocena: 5,5/6
Młody
Bastard jest synem księcia Rycerskiego, tego nikt nie może mu odmówić, ponieważ
pomimo tego, iż jest z nieprawego łoża, to jego podobieństwo do ojca jest
uderzające. Do zamku został podrzucony przez własnego dziadka, mając zaledwie
sześć lat. Od razu trafił pod opiekę szorstkiego stajennego, który mimo
wszystko stara się wypełnić powierzone mu zadanie najlepiej jak umie. To
właśnie on odkrywa w chłopaku dar zarówno wspaniały jak i największe
przekleństwo. Stara mu się wyperswadować Bastardowi korzystanie z niego…, z
jakim skutkiem? Sami się przekonacie.
Cała
rodzina królewska nie interesuje się chłopcem. Wręcz nim pogardza. Wyjątkiem
jest może jego wuj – książę Szczery, jednak on jest zbyt zajęty obowiązkami
związanymi z tytułem następcy tronu. Jest także podstępny król Roztropny, on
jednak interesuje się chłopakiem z zupełnie innych przesłanek. Wysyła, bowiem
swego niechcianego wnuka na naukę do skrytobójcy… Któż wie, co przyjdzie z
połączenia mrocznej wiedzy z Mocą i darem, jakim dysponuje Bastard.
Robin Hobb to tak naprawdę pseudonim, zresztą tak
samo jak Megan Lindholm, którymi
posługuje się Margaret Astrid Lindholm
Ogden. Swoją przygodę z pisaniem rozpoczęłam w wieku osiemnastu lat. To
właśnie w tamtym czasie wydała pierwszą powieść pod pseudonimem Megan Lindholm. Jako Robin Hobb dała się poznać w roku 1995,
kiedy to na rynku wydawniczym w Stanach Zjednoczonych ukazała się jej powieść Uczeń skrytobójcy, otwierająca trylogię
Skrytobójca. Dzięki niej zyskała
ogromny rozgłos zarówno w kraju jak i zagranicą, a powieści wydane pod oboma
przydomkami zostały przetłumaczone na przeszło dwadzieścia języków.
Powiem
szczerze, że ciężko mi zacząć cokolwiek pisać na temat tej powieści, ponieważ…
uhh! sama mam nadal mgliste pojęcie, co też jest w niej takiego, że oderwanie
się od jej lektury jest wręcz niemożliwe. A nawet, kiedy już się to uda się
odłożyć ją, chociaż na chwilę, to i tak można być pewnym, iż myśli o tym, jaki
będzie dalszy rozwój wydarzeń, będą nas atakowały na każdym kroku niczym
najgorszy rój naprzykrzających się owadów. Zresztą nie tylko treść kusi, robi
to także okładka. Jest naprawdę świetna: prosta, a zarazem tajemnicza, czyli
najlepsze połączenie, jakie można byłoby sobie wymarzyć. Zaskakuje również,
oczywiście jak najbardziej na plus, wykończenie graficzne, jakie znajdziemy na
początku każdego rozdziału. Pozostawiona na widoku, przyciąga wzrok niczym
najmocniejszy magnes i nie da się koło niej przejść, aby chociaż na chwilę nie
zajrzeć do środka.
Akcja raczej
nie zachęca, a przynajmniej tak się wydaje na pierwszy rzut oka, do szybkiego
zapoznawania się w opowieścią stworzoną przez Robin Hobb, nie ma tutaj, bowiem zbyt wielkiej dynamiki. Dużo
lepszym określeniem jej tempa jest: spokój, ale na szczęście niezaliczający się
do tych, co wywołują wszechogarniającą nudę. Tutaj, powiedziałabym, że raczej
pobudza ciekawość. Wszystko, dlatego iż autorka nie zapomniała o wpleceniu
niespodziewanych zwrotów, których naprawdę nie da się przewidzieć.
Dużym
plusem powieści są na pewno bohaterowie i to w dużej mierze z ich powodu
pochłaniałam kolejne akapity, strony i rozdziały w naprawdę szybkim tempie.
Wracając jednak do tematu postaci, Robin
Hobb serwuje nam naprawdę istną ich plejadę (do wyboru, do koloru). Jednak
najważniejsze jest w nich to, że są zupełnie różne. Fakt, niektóre cechuje przewidywalność
ocierająca się o granice „bólu”; potrafią być nijakie i to w takim stopniu, iż
nie zwraca się zbytniej uwagi na ich zniknięcie z kart historii Bastarda; ale
są również takie, przy których można odnieść wrażenie, że doskonale wie się jak
postąpią, a one ni z tego ni z owego, robią coś, o co posądzalibyśmy ich
najmniej. Jednak tym, co mnie w nich najbardziej zaskakuje, to fakt, iż nikomu
pisarka nie nadała typowego bądź też wymyślonego przez siebie imienia, co
przecież wydaje się rzeczą najnormalniejszą na świecie. Widać jednak nie dla
tej autorki. Hobb poszła, bowiem w zupełnie
inną stronę, zostawiając takie konwencjonalne myślenie, daleko w tyle. Jej
bohaterowie zostali ochrzczeni mianem bardziej pasującym do cechy charaktery
niż do imienia. Tym sposobem mamy przyjemność czytać o księciu Rycerskim,
Szczerym bądź Władczym. Ba! Spotykamy również – Cierpliwą, Roztropnego czy też
Aroganta. Również godność samego protagonisty – Bastard – określa jedynie jego
pozycję na dworze: chłopak jest bękartem = bastardem księcia Rycerskiego.
Przyznam,
że początkowo ciężko było mi się przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy, ale
wszystko mija wraz z upływem kolejnych stron. Historia po prostu tak mocno
absorbuje, iż przestałam zwracać na to wszystko uwagę. Powiem więcej, na pewnym
etapie lektury Ucznia skrytobójcy
doszłam do wniosku, że nie wyobrażam sobie tych bohaterów noszących zwykłe imiona,
bo wtedy historia mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. A już na pewno, miałaby
inny wydźwięk.
Mam
wrażenie, że z tego wszystkiego wyszedł mi straszny galimatias, ale jakoś nie
umiem tego lepiej przeredagować. No cóż…. Nie pozostaje mi nic innego, jak
tylko zachęcić Was do tego, abyście sami przekonali się, co też kryje w sobie Uczeń skrytobójcy. Polecam.
WYZWANIE: Czytam fantastykę 2
Uczeń skrytobójcy | Królewski skrytobójca | Wyprawa skrytobójcy
Strona autorki
Masz rację, wyszedł Ci galimatias, ale chyba to pokazuje, że ciężko ją ocenić, bo są takie książki, które z jednej strony mają swoje minusy, ale tak bardzo się w niej zakochujemy, że nie potrafimy się od nich oderwać, ten galimatias jednak sprawił, że chętnie bym się zagłębiła w tej fantastyce ;)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię tę serię. I dokładnie wiem dlaczego mnie tak wciągnęła. Otóż, kiedy czytałam serię "Gra o tron", a w zasadzie cykl Pieśni Lodu i Ognia - trochę dręczył mnie nie do końca wykorzystany wątek wilkorów. A w serii Robin Hobb znalazłam to, czego mi zabrakło u George R.R. Martina. Rozwinięty wątek z wilkiem. Wspaniały.
OdpowiedzUsuńWidzę, że fantastyka nadal u Ciebie na topie ;)
OdpowiedzUsuńPowieść od dawna mam w planach, zachęcał mnie kolega, sama czuję się zachęcona, lubię powolną, tajemniczą akcję, która aż się prosi o ciąg dalszy. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
zapowiada się ciekawie. :)
OdpowiedzUsuńTa książka mile zaspokoi mój głód na fantasy: ciekawe, czasem może przewidywalne, ale mające w sobie to COŚ, co nie daje się oczom oderwać od tekstu. Chociaż równie dobrze wiem, że po zakończeniu lektury dalej będę "głodna", a zatem... dobrze, że to trylogia ;)
OdpowiedzUsuńZa dobrych bohaterów duży plus, ale sama fabuła niespecjalnie mnie przekonuje :/
OdpowiedzUsuńMam zamiar na jakiś (bliżej nieokreślony) czas odpocząć od wszelkich serii. A tu kusisz mnie kolejną. I co ja mam zrobić?
OdpowiedzUsuńCzytałam całą trylogię. Cudowna!
OdpowiedzUsuńRaczej nie dla mnie, ale powiem o niej kuzynowi. Na pewno przeczyta.
OdpowiedzUsuńCałkowicie nie moja tematyka :)
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com/
Zapowiada się ciekawie, tylko że w chwili obecnej mam na głowie studia i zaznajamiam się powoli tylko z własnym stosikiem :)
OdpowiedzUsuń