Tytuł: Żelazny cierńSeria: Żelazny kodeksAutor: Caitlin KittredgeWydawnictwo: JaguarIlość stron: 452Rok wydania: 2012Moja ocena: 5,5/6PREMIERA: 04-04-2012
Coś się kończy, coś się zaczyna…
Książka przykuła moją uwagę już od pierwszych zapowiedzi,
jakie ukazały się na stornie wydawnictwa Jaguar. Dlatego ogromnie się
ucieszyłam się, gdy odebrałam paczkę z przedpremierowym wydrukiem. Od razu
zabrałam się do jej czytania. Jakie wrażenia? Zobaczcie sami.
Caitlin
Kittredge za swoje inspiracje uważa twórczość Raymonda Chandlera, Neil
Gaiman i HP Lovecrafta. Na swoim
koncie ma nie tylko serię dla młodzieży, ale także dla starszych czytelników.
To właśnie „Żelazny cierń”
rozpoczyna cykl „Żelazny kodeks”,
który autorka skierowała do znacznie młodszego grona czytelniczego.
Główną bohaterką jest piętnastoletnia Aoife Grayson,
która uczęszcza do Akademii i Szkoły Maszyn w Lovecraft. Niestety już sam fakt,
że znalazła się tam dzięki stypendium miejskiemu, oferowanemu każdej sierocie
jest wystarczająco upokarzający. Gdy dodać do tego matkę zamkniętą w szpitalu
dla obłąkanych, brata uważanego za heretyka i wariata oraz poszukiwanego przez
Nadzorców, a także informacje, iż w swoje szesnaste urodziny, także dołączy się
do grona wariatów. To mamy sytuację, w jakiej znalazła się główna bohaterka. Jej
jedynym pocieszeniem jest praca z maszynami i przyjaźń jedynego przyjaciela
Cala Doutona. Jednak uporządkowane życie dziewczyny runęło w momencie, gdy
otrzymała od swojego brata list z prośbą o pomoc. Tym bardziej, że Aoife nie waha się nawet chwili. Wyrusza w niebezpieczną podróż do domu swojego ojca,
którego nie znała. Jej jedynymi towarzyszami są Cal i wynajęty na Złomowisku
przewodnik – Dean Harrison. Jakie przygody spotkają na swojej drodze? Sami
musicie się przekonać.
Jest to moje pierwsze spotkanie z literaturą
steampunkową, więc nie bardzo wiedziałam, czego mam się spodziewać. Zazwyczaj tylko
nie wielki ułamek elementów tego gatunku pojawiał się w książkach, jakie miałam
okazję czytać. Natomiast fakt, iż autorka wplotła w swoją historie elementy
dystopijne po prostu „rozłożył mnie na łopatki”. Dzięki temu „zabiegowi” cała
powieść stała się bardziej mroczna.
„Żelazny cierń” to powieść, która porywa czytelnika
do swojego świata już od pierwszej strony. Tym bardziej, że autorka stworzyła
świat niepodobny do żadnego z poprzednich, o którym mieliśmy okazję czytać. W
Lovecraft i całym jego otoczeniu panują archaiczne poglądy, których
przestrzegania pilnują najbardziej zaawansowane maszyny. Dołóżmy do tego
jeszcze wszechobecna magię, którą Nadzorcy starają się wytępić, oraz ogrom
przerażających istot tylko czyhających na ludzkie życie i ciało, to otrzymamy
naprawdę coś niepowtarzalnego. Chociaż oczywiście nie obeszło się także bez
małych niedociągnięć.
Widać to szczególnie w początkowej fazie fabuły,
gdzie akcja wydaje się bardzo monotonna, a główna bohaterka bezbarwna i nijaka.
Jednak wraz z rozwojem wydarzeń także te elementy ulegają przeobrażeniu na
lepsze. Autorka bardzo powoli dozuje napięcie, które narasta wraz z każdą
przeczytaną stroną, a gdy już osiąga najwyższy pułap do utrzymuje go do samego
końca. Spotkamy się tu także z kilkoma mocnymi zwrotami akcji, których raczej
nie można przewidzieć, ponieważ w trakcie trwania fabuły autorka podsuwa nam
lekkie aluzje, z których można wysnuć zupełnie inne rozwiązania. Sprawia to, że
książka jest ciekawa, niebanalna i trudna do przewidzenia, co działa na jej
ogromną korzyść.
Jak już wyżej wspominałam razem z rozwojem akcji
diametralnie zmienia się także bohaterka, która staje się barwną i twardą
osóbką potrafiącą zawalczyć o swoje. Jednak jedna jej cecha nie ulega zmianie,
zawsze zrobi wszystko, aby tylko ocalić swoich bliskich. Jeżeli chodzi o męską część
postaci, to nie mamy tutaj za dużego wyboru. Właściwie to bliżej możemy poznać
tylko Cala i Deana. Oczywiście moim ulubieńcem stał się ten drugi, który pod
płaszczem aroganckiego i zdystansowanego chłopaka ukrywa wrażliwego, a zarazem
tajemniczego. Jedyny, co mnie w nim denerwowało to cukierkowe odzywki do Aoife
(księżniczko, laleczko). Z początku odbierałam je, jako lekko ironiczne, ale
później już nie można dojść ich podtekstu.
Podsumowując.
„Żelazny cierń” przerósł moje oczekiwania, a spotkanie ze steampunkiem i
dystopią w jednym, było jak najbardziej udane. Tym bardziej, że zostało to
napisane w barwnym i bardzo plastycznym języku, który zarazem jest bardzo
prosty i niewyszukany. Dzięki temu książkę czyta się lekko i bardzo szybko. Muszę
również wspomnieć o zakończeniu, jakie zaserwowała nam autorka. Pozostawia ono,
bowiem ogromny niedosyt i zwiększa jeszcze chęć na kolejną porcję przygód Aoife
i jej przyjaciół. Nie wiele mówiąc, jest to książka dla każdego. Nic tylko
czytać!
Książkę miała okazję przeczytać dzięki uprzejmości
wydawnictwa Jaguar
Jak ja Ci zazdroszczę *______*
OdpowiedzUsuńTeż chcę już książkę przeczytać, skoro tak zachwalasz :) Muszę wytrzymać do premiery...
Dam radę...
Pozdrawiam :)
Aaaaaaa.... też chcę to przeczytać! Strasznieeee ! Już wcześniej byłam zainteresowana tą pozycją , lecz teraz gdy pojawiają się jej recenzje, wprost nie mogę się doczekać aż wpadnie w moje ręce :)
OdpowiedzUsuńOoooooooo nie spodziewałam się tak pozytywnej recenzji! Jak natknę się na jeszcze kilka innych w takim stylu i tak pozytywnych to na pewno się na tę książkę skuszę!
OdpowiedzUsuń:O po tej recenzji bardzo chcę przeczytać tę książkę :)
OdpowiedzUsuń